Jestem przeciwniczką łażenia z małymi dziećmi po sklepach i robienia z nimi zakupów na cały tydzień, ale czasem są takie nagłe sytuacje jak: zielony szmerek na śmietanie, ostatni zeschnięty ogórek na dnie lodówki, czy nierozmrożone mielone, które usprawiedliwiają pchanie gondoli między sklepowe półki.
A zresztą. Co ja wygaduję?!
Znowu kłania się przykład mamusi z Polski, która przeprasza
za swoje istnienie. Jak wiecie z TEGO postu byłam niedawno w Berlinie na
targach ogrodniczo – kulinarno - rolniczych. Tylu ludzkich twarzy na raz nigdy
nie widziałam.
Najpierw myślałam, że zostaniemy zbluzgani we wszystkich
językach świata, że męczymy dzieci, pchamy się z nimi, że małe, ciekawskie
łapki wszystkiego dotykają itd. Jestem przekonana, że u nas większość osób syczałaby
nam do ucha, że biedne dzieci powinny siedzieć w domu.
Byłam niezwykle miło zaskoczona, że w nieznanym dla mnie (i
pewnie tak już zostanie po wieki) języku niemieckim ludzie zachwycali się moim
dzieckiem w wózku. Domyślałam się tego z ich melodii głosu, gestów składania
rąk i przekręcania głowy na bok. Uśmiechali się, zagadywali. W końcu zaczęłam
unikać ich wzroku, bo jak za długo kiwałam głową i dziękowałam spojrzeniem to czuli się przeze
mnie sprowokowani i tak gadali, tak gadali, że na końcu zawijali zdanie do góry
i powstawało pytanie… a po nim moje długie milczenie. Niby jestem miła po
niemiecku a zlewka taka jakaś z zagranicy.
Nie zliczę ile razy idącym przede mną skrobałam wózkiem marchewkę. A wiem jak u nas
reagują ludzie sklepach, gdy kogoś niechcący popchnę budą.
Bo jeśli już miałam czelność wjechać z małą do marketu to
mogłabym przynajmniej nikomu nie przeszkadzać, zrobić co swoje i szybciutko
wyjść to zapomnimy o całej sprawie.
A może jestem samotnie wychowującą dzieci matką i
nie mam ich z kim zostawić, a musimy coś
jeść?
Na targach Piotrek ze swojej spacerówki zrobił samochód
wyścigowy. Wszyscy byli tak uprzejmi, że gdy specjalnie na nich wjeżdżał, a
wręcz ich rozjeżdżał (gdy już nie mogłam go zatrzymać zasłaniałam oczy, bo nie mogłam patrzeć na tą jatkę) oni odskakiwali, podskakiwali i jeszcze częstowali na
odchodne spojrzeniem typu „co za rozkoszny urwisek”.
U nas marudzenie dziecka przy kasie jest już karcone
spojrzeniem i podsłuchiwaniem. Nagle milkną wszystkie rozmowy.
- Ciekawe jak sobie teraz mamusia da radę?
Uważam, że to wina nie ludzi tylko sklepów. Teraz gdy
kobiety są na urlopie macierzyńskim nawet rok, siedzą z maluchami w domu całe przedpołudnia, tworzą pokaźną grupę
potencjalnych klientów.
Każda z tych kobiet odpowiada za gospodarstwo domowe, każda
codziennie gotuje obiad i sprząta, kupuje kosmetyki dla dzieci.
Może warto
byłoby wreszcie sięgnąć po tego klienta i umożliwić mu normalny wjazd do sklepu
z wózkiem?
Na nic się nie zda piękny pachnący dział z oliwkami do kąpieli,
uśmiechnięte buzie bobasów na opakowaniach przecenionych pieluszek, czy kasa z
pierwszeństwem (która nie funkcjonuje w żadnym znanym mi sklepie), skoro nie
mogę tam wejść żeby móc podziwiać te wszystkie prorodzinne zabiegi.
Podjazd
dla wózków ładnie i modnie się prezentuje. Taki na czasie. Tylko, że często jest
pod kątem 45 stopni i przypomina bardziej skocznię narciarską. Zwłaszcza teraz zimą.
Wejście, może i szerokie. Drzwi automatycznie otwierane, ale
co z tego skoro na środku jest ten wielki poziomy pałąk, pod którym przejdzie
tylko mistrz tańca Hula, ale na pewno nie matka z wózkiem i na pewno nie ja.
Wzbogacona o nowe doświadczenia z Berlina, że jednak można
inaczej, że za swoje dzieci nie trzeba wiecznie przepraszać, a wręcz wszystkie
miejsca publiczne są właśnie dla nas, miałam okazję wypróbować nowe nastawienie
na najbliższym obiedzie na wyjściu.
Normalnie, wejście z dzieckiem do takiej strefy kulinarnej
wywołuje u mnie od razu przyjmowanie postawy pt. „Przepraszam za wszystko co
się teraz wydarzy”.
Zawsze z uprzedzeniem domyślałam się, że nie każdy jedząc
frytki ma ochotę oglądać umorusaną ketchupem (dla mnie najukochańszą i najsłodszą) buzię
mojego synka, czy znosić jego wgapionych oczu, śledzących drogę każdego kęsa od
talerza do ust.
Nie mówię już nawet o karmieniu piersią córki. To dopiero musi
odbierać apetyt.
Koniec z tym.
W Berlinie rzucało się w oczy, że ludzie są wręcz dumni ze
swoich dzieci. Targają je bez kompleksów. Obładowani torbami, kurtkami zarzucają sobie jedno na plecy, dwójka po
bokach.
Dzieciaki nie przypominają naszych. Dzielnie maszerują z usmarowaną
buzią z przydługimi włosami z wyłażącymi koszulinami, w gumiakach na nogach. Takie rodziny były dla mnie
najbardziej widoczne. Nikt z tych rodziców pewnie nawet nie pomyślał żeby
zostawić dzieci w domu z dziadkami, tak by nikomu nie przeszkadzały. Biednie i ubogo wyglądali wręcz ci bez dzieci lub z jednym.
Byłam
pełna podziwu.
A nasze polskie dzieci zadbane, ładnie i często modnie
ubrane, uczesane, z czystymi mordkami i łapkami, nawet tym najgorszym, najniegrzeczniejszym
zachowaniem zdecydowanie nie wypadają niekorzystniej przy tych zza granicy.
Mimo to, są wciąż za mało doskonałe i boimy się, że z pewnością ktoś nas zaraz
skarci wzrokiem i co gorsze słowem, za ich obecność.
Podróże jak zwykle kształcą a ja się szybko uczę.
Po powrocie nagle zaczęły mnie bulwersować sprawy, które
dotąd wkładałam w dział „Tak już musi być” i „Zawsze tak było”. Dlatego też
zrobiłam małą scenkę w pobliskim markecie spożywczym.
Chcę wjechać wózkiem a tutaj znowu ten pałąk. Próbuję, ale za
nic nie przejadę. Wołam ochroniarza (boguduchawinnego), że chcę coś kupić i
co teraz? On, nieśmiałym głosem bo już pewnie nauczony doświadczeniem, że z
matką małego dziecka się nie dyskutuje mówi mi, żebym złożyła wózek.
Ja mu złożę! Ja mu złożę!!!
Przyznaję, że ewidentnie szukałam konfrontacji nawet na szczeblu menagerskim.
- Ta buda się nie składa i co teraz?!
Ludzie zaczęli nam się przyglądać ze znanym mi już zaciekawieniem:
- ciekawe jak sobie teraz mamusia da radę?
Nie odejdę za Chiny
ludowe. To dyskryminacja.
Pan ochroniarz musiał rozmontować rusztowanie, wykręcić
śrubki z podłogi.
Przejechałam.
Pytam:
- Proszę mi powiedzieć po co jest ten sortownik na wejściu?
- żeby klient nie wybiegł z zakupami
- …
O czym my tu mówimy. O jakiej dyskryminacji matek z dziećmi? Jeśli są
nadal sklepy, gdzie od razu zakłada się, że klient to nie przyjaciel tylko złodziej.
Chętnie wrzuciłabym tu fotkę mojego synka z maksymalnie ugrajdaną gębusią, ale przez większość swojego krótkiego życia jest to straszny czyścioszek i ciężko uchwycić te wyjątkowe momenty gdy o tym zapomina.
Ale za to pokażę wam czym jeszcze nie tak dawno najchętniej raczył się na śniadanie.
Tematy pokrewne: