Ostatnio oglądałam program o ciekawej aplikacji na telefon z
funkcją odnajdywania umieszczonego wcześniej w samochodzie nadajnika GPS.
Dokładna nazwa „Gdzie jest mój samochód?”.
Genialna sprawa dla każdej kobiety,
która wjeżdża na podziemny parking do galerii (albo co gorsze na zewnętrzny, 5-cio hektarowy), a po 5 godzinach zakupów nie ma pojęcia gdzie zaparkowała.
Chyba każda z nas chociaż raz
nachodziła się tak po poziomach. Po takim stresie, ze łzami w oczach niewiasta obiecuje sobie
następnym razem zapamiętać chociaż kolor parkingu.
Oczywiście nie robi tego. Życie byłby zbyt proste gdybyśmy uczyli się na błędach za pierwszym, drugim i trzecim razem.
Która roztropniejsza, spojrzy przez ramię na odchodne i
zapamięta chociaż tyle:
- obok dużego zielonego kombi
Co na niewiele, jak wiadomo jej się prawdopodobnie przyda, o ile nie stanęła obok pani pracującej w szatni.
Ta megaroztropna, gdy już po dwóch godzinach zakupów zrozumiała swój
błąd, aby wyjść z twarzą wychodzi po zamknięciu galerii. Ogromny prześwit
na parkingu pozwala jej bez pudła wyzoomować swoje auto.
Pytam:
- Gdzie? Gdzie były te świetne wynalazki kiedy młody człowiek
pojechał do dużego miasta na studia?
Biedna studencina nakupowała się tych map w kioskach ruchu, narozkładała na
przystankach. Dzieci się śmieją, ludzie patrzą. Od razu widać, który to przyjezdny w autobusie – ten co liczy na paluszkach przystanki. A jak się wysiadło
nie tam gdzie trzeba to się waliło ściemę zanim tramwaj/autobus nie odjechał. Wiadomo,
ludzie się gapią przez te wielkie szyby.
Niby kurtkę się
mocniej zapina, sprawdza godzinę w komórce, a tak naprawdę:
- Ożesz k…. gdzie ja jestem???
I najważniejsze drugie pytanie:
- Skąd odjeżdża powrotny?
Mimo, że nie miałam w czasach studenckich samochodu i bez
niego zrobiłabym z GPS-a najlepszy możliwy użytek.
Oj, powinnam go wtedy mieć, powinnam.
Właśnie ja, ze wszystkich istot rodzaju żeńskiego
najbardziej.
Przez pierwsze pół roku też byłam ciamajdą. Ale raczej taką standardową. Przesiadki, wysiadki, za wcześnie, za późno. Potem, gdy już trochę mi
się poprawiło, okazało się, że do problemów z poruszaniem się komunikacją
miejską doszły jeszcze inne dolegliwości i to znacznie dotkliwsze, bo
okoliczności ich występowania uniemożliwiały poratowanie się tradycyjną
mapą.
Okazało się, że nie posiadam nawet podstawowych umiejętności
poruszania się po dużych budynkach w kształcie innym niż prostokąt.
Żebym ja miała wtedy taki nadajniczek w to feralne, zimowe
popołudnie, w dzień zajęć na wydziale geologii na Morasku. Włożyłabym go do torebki,
komórka do kieszeni i mogę iść pudrować nosek do łazienki.
Powrót?
Nic prostszego :
Gdzie jest moja torebka? – START
Tak nisko jak wtedy, w związku z tą moją ułomnością nie upadłam
nigdy. Bo przy innych okazjach to pewnie i owszem.
Chodziłam po całym
wydziale i pytałam ludzi czy mnie widzieli, z której sali wykładowej wychodziłam. Po
chwili zawahania, jakże słusznego zresztą, zaczęłam wkładać głowę między drzwi wszystkich pomieszczeń jakie się
znajdowały na piętrze. Jednak już dostałam jakiegoś obezwładniającego paraliżu
w części mózgu odpowiadającego nie tylko za poruszanie się po obiekcie ale i za logiczne
myślenie. Swoisty atak paniki. Tak się zakręciłam, że już nie wiedziałam, które drzwi już sprawdziłam a których jeszcze nie, że w końcu załamana usiadłam pod pierwszymi lepszymi.
Pewnie gdybym miała wtedy
swoje rzeczy, kurtkę, to poddałabym się i pojechałabym do domu się upić.
Musiałam czekać.
Przecież w końcu wyjdą na jakąś przerwę.
Przez kolejne pół
godziny siedziałam na korytarzu i zastanawiałam się dlaczego mnie to trafiło,
dlaczego moja mama nie jadła orzechów w ciąży? Dlaczego nie mogę mieć lęku
wysokości albo alergii na ogórki.
Finał tej historii jest taki, że oczywiście przez cały ten
czas siedziałam dokładnie pod drzwiami TEJ sali wykładowej. Dodam jeszcze, że
podobno wścibiałam tam głowę kilkakrotnie i wszyscy się dziwili dlaczego nie
wchodzę. Nie wspomnę o spojrzeniach innych, zgromadzonych na
korytarzu studentów, których wcześniej zaczepiałam. Myślałam, że ok, zrobię z siebie
idiotkę i będę im zadawać to idiotyczne pytanie:
- skąd się tutaj wzięłam?
bo zagadka miała być za chwilę rozwiązana a po zakończeniu zajęć miałam przebiegły plan, aby umiejętnie wmieszać się w tłum, spuścić wzrok, wyjść i więcej tu nie wrócić.
Niestety musiałam z nimi siedzieć jeszcze długo, oj długo. Dodam,
że to wydział geologii więc byli to w większości faceci, których myśli z
pewnością niewiele miały wspólnego ze współczuciem i zrozumieniem.
Jak opowiadam takie historie rodzinie czy znajomym czy teraz wam, to nie po to by wzbudzić rozbawienie, ale wasze głębokie współczucie. Ile ja się nacierpiałam, ile filmów w kinie mnie ominęło, bo nie
wiedziałam jak wrócić na salę kinową. Żadna kobieta mi nie wmówi, że też tak
ma. Na pewno nie doprowadziło ją to do łez tyle razy co mnie.
Ale poznałam niedawno kogoś, kto mówił, że właśnie
doprowadzało. Ale nie pamiętam kto to był, więc oficjalnie jestem ta jedna
jedyna.
Każdy sprzęt jest zawodny i wszyscy kierowcy wiedzą, że na te długie wyprawy autem, na wszelki wypadek trzeba mieć przy sobie pradawną mapę, którą skądinąd całkiem dobrze się posługuję.
GPS w samochodzie?
Dla mnie podstawa.
Czy ktoś jeszcze dzisiaj pyta o drogę? Ja już nie.
Niestety, trzymany pod szybą, nagrzany w 30-sto stopniowym upale nie działa za dobrze. Przekonałam się o tym dwa lata temu w pierwszy dzień wakacji . Ja, sama, z malutkim dzieckiem na tylnym siedzeniu, w drodze do
Kalisza.
Moja rada:
Nie zatrzymujcie się
na stacji benzynowej, na wlocie z autostrady do dużego miasta, w pierwszy dzień
wakacji. Dotyczy to przede wszystkim tych, którzy mają auta na numerach
rejestracyjnych miejscowości przy zachodniej granicy Polski.
To nie jest dobry pomysł, zwłaszcza jeśli macie 3 miejsca
wolne:
- Szaleni ludzie odejdźcie, ja jadę w przeciwnym kierunku!
Noł noł śliczna Chinko. Nie zabiorę ciebie i twojego chińskiego chłopaka do Drezna!
Mój wymarzony nadajnik GPS musiałby być zrobiony specjalnie dla mnie z odpowiednimi funkcjami:
- odporny na niskie i wysokie temperatury
- wodooporny, aby mogła w miejscach publicznych bezpiecznie zabierać go na wycieczki do
toalety
I najlepiej z paralizatorem, aby odeprzeć atak zombie na autostradzie z
tekturowymi napisami PARIS PLEASE!
A swoją drogą ciekawe czy takie urządzenie to dobry sposób na odszukanie skradzionego auta. Coś o tym wiecie?
Tematy pokrewne: