Swego czasu program
profesora Miodka o poprawnej polszczyźnie były takim fajnym smaczkiem w
telewizji. Do przyzwoitej oglądalności wystarczyła jego mądra, gadająca głowa, kilka
słowników na dębowym biurku i fototapeta z biblioteczką za plecami. Dziś prof.
Miodek wykłada w studiu, z publicznością i z konferansjerem – skądinąd ładniutką
blondynką. Jaki prosty sposób aby niegdyś unikana lekcja polskiego dziś nie męczyła, a nawet dawała trochę uciechy.
W programie sonda uliczna z uchwyceniem kamerą niemych komentarzy profesora, rozmowa przez Skypa z Polakami na emigracji. W tym miejscu zawsze jest pochwalona chęć dbania na obczyźnie o język naszych ojców. Ale jakby się już komuś nudziło i pani by się opatrzyła to z grona gimnazjalistów, licznie zgromadzonych wśród publiczności, zostaje wyłowiony charakterystyczny Pan, któremu podczas nagrania na żywo na pewno nikt nie miałby odwagi oddać mikrofonu.
Uśmiechnęłam się.
Wiecie co mi się
podobało? Muszę przyznać, że mimo nowego formatu Pan Miodek nadal pozostał
Panem Miodkiem. I myślę, że choćby na stole zatańczyła sama Natasza Urbańska i
śpiewająco zadała pytanie o genezą słowa „tragejszen” Pan Miodek mimo to pozostałby
tym samym Panem Miodkiem, którego pamiętam z mojego dzieciństwa.
Jak ja kocham ludzi, którzy dają mi pewność, że odpowiedzą
na każde pytanie. Jakie to jest odprężające posłuchać kogoś kto nie ma
wątpliwości.
Ale jakże zrobiłam wielkie oczy jak ostatnio w telewizji
wystąpił kolega po fachu p. Miodka czyli prof. Bralczyk. Prowadzący trochę go
cisnęli, żeby przyznał, że ze sobą rywalizują. Uwierzyłam w jego odpowiedź, że to tylko naciski z zewnątrz.
Ech. Na końcu jednak nie wytrzymał presji i rzucił mały ochłap,
że prof. Miodek "też tam czasem czegoś nie wie". Wtedy gra na zwłokę zwymyślając
wyrazy od „starodawnych” i „staropolskich” bo ludzie oczekują od niego i jego tytułu naukowego nieomylności i wszechwiedzy.
Rzeczywiście wydawać by się mogło, że często ludzie nie
wsłuchują się w treść pytania, a co dopiero w treść zawiłej odpowiedzi.
Wystarczy pewność w głosie i długi czas tworzenia wielu zawiłych pojęć w
nadbudowanych zdaniach i już jesteśmy usatysfakcjonowani i miękko odprężamy się
w fotelu.
- I to też wie.
Jerzy Bralczyk pewnie też na poczekaniu szafuje i naciąga teorie
językowe, ale w tym względzie publicznie do kolegi nie miał odwagi się
przyłączyć. Trochę mu się nie dziwię.
Na studiach pedagogicznych uczono mnie, żeby nie grać przed
uczniami omnibusa tylko przyznać się do swojej niewiedzy a następnie, w wyrazie skruchy,
zapewnić klasę o swoim niezwłocznym uzupełnieniu wiedzy w tym temacie.
Ale jak raz usłyszysz po lekcji od dzieciaków:
- Pani to wszystko wie.
- Ale musiała się Pani długo uczyć.
to jest presja, żeby pozostać osoba nieomylną.
Są też sytuacje w starszych klasach gdy dzieciaki chcą
odejść od nudnego/trudnego tematu lekcji, lub po prostu mają ochotę sprawdzić
czy się Pani zagotuje.
Ja też chodziłam do
klasy, w której znęcaliśmy się nad biedną panią od języka rosyjskiego.
- a jak powiedzieć sokowirówka?
- a wyżymarka?
Takich sytuacji w mojej pracy jest mało bo uczę w
podstawówce, ale czasem widzę to szelmowskie spojrzenie.
Pewnie, że czasem nie
znam odpowiedzi na pytanie i widzę czarną dziurę przed oczami, ale po dwóch
latach pracy mam już wypracowane swoje „staropolskie” i „starodawne” sposoby grania na zwłokę.
Mogę
zdradzić moje ulubione triki.
Zawsze chwalę ucznia za błyskotliwe pytanie. Zapewniam, że jest bardzo dobre i koniecznie musimy na nie znaleźć odpowiedź, albo, że
cieszę się, jego zainteresowaniem takim tematem (zyskuję ok. 15 sekund na obmyślenie
dalszego planu). Uczeń zazwyczaj jest tak zadowolony z tak szczodrej pochwały
na forum klasy, że często nawet nie interesuje się już moją odpowiedzią. A reszta klasy prawdopodobnie nawet nie wie/nie pamięta/nie usłyszała pytania.
Czyli pierwsza zasada: Graj na zwłokę.
Druga: Nigdy nie kłam. To się obróci zawsze przeciwko tobie
bo bardzo prawdopodobne, że pytający tak naprawdę zna odpowiedź na swoje
pytanie albo przynajmniej jej część. A wtedy twój autorytet i samopoczucie są rozjechane.
Trzecia: Używaj trudnych słów i długich zdań.
Czwarta: Jak skończysz mówić, zanim zorientują się, że to wszystko co
powiedziałeś to całkowite bzdury, które nie są w dodatku odpowiedzią na
pytanie, szybko skieruj ich wzmożony proces kojarzenia faktów na trudne zadanie
związane z tematem lekcji lub jeszcze lepiej: zadaj pracę domową. Zaczną się
jęki-stęki i nikt już nie będzie pamiętał, że przed chwilą grzęzłeś po pas.
I najważniejsza zasada piąta: W domu tego samego dnia zawsze sprawdź odpowiedź.
A najlepiej nawet na przerwie bo pod wpływem stresu lepiej przyswoisz nową
wiedzę.
Pamiętaj, ze wszystko to robisz dla ich dobra. Będą dzięki
temu czuli się w szkole bezpiecznie i pewnie.
Zmyślający Miodek rozgrzeszył mnie i Ciebie na wieki o ile tylko
posiądziemy tę umiejętność w równie wdzięcznym i biegłym zakresie.
Osobiście obiecuję ćwiczyć po powrocie do pracy.
P.S. Taka dygresja: może jakaś mądra głowa mi wyjaśni czy niesłychanie drażniąca dla mojego ucha forma "wyglądnąć/zaglądnąć", tak nagminnie używana w Żarach jest poprawna?
Na początku, po przeprowadzce tutaj myślałam, że ludzie sobie jaja robią.
Na przyjaciół to na pewno nie wyglądają. Kliknij zdjęcie i obejrzyj wywiad z prof. Jerzym Bralczykiem w "Dzień dobry TVN" |
Tematy pokrewne: