...

piątek, 4 lipca 2014

Loading is complete


Ola siedzi.

            Przy pierwszym dziecku z niecierpliwością czekałam na kolejne "dostępne opcje": trzymanie główki - wreszcie będę mogła jedną ręką mieszać w garach, ścierać ze stołu, przełączać pilotem kanały czy trzymać telefon przy uchu. Bardzo przyjemna odmiana. Potem przyszedł czas oczekiwania na funkcje siedzenia. 

Właśnie z Olą dotarłyśmy do tego etapu. 


             Wydawałoby się, że w porównaniu do poprzedniego, wyczekiwanego samodzielnego trzymania główki ta umiejętność powinna być dla rodzica bardziej obojętną. Ale ja już wiedziałam, że nic tak nie uatrakcyjnia życia rodzinnego jak samodzielne siedzenia niemowlaka. Wraz ze zmianą pozycji z leżącej na siedzącej wpuszczamy świeże powietrze do samochodu - można zmienić fotelik (gdy waga dziecka osiągnęła tak jak w przypadku Oli 10 kg!), do łazienki - YES! udało się i mimo, że jest między nimi 3 lata różnicy mogę zobaczyć moje dzieciaki razem w kąpieli. Pewnie niedługo to potrwa, bo Piotrka już świerzbi samoczynnie rozprostowująca się noga w stronę niekumatej siostry, która "nie chce podać piłki".
 Piwnica również otwiera przed nami nowe możliwości: możemy wyprowadzić wszystkie rowery i wybrać się na wspólną rodzinną wycieczkę rowerową, instalując Olę w rowerowym foteliku.

             Tutaj muszę przyznać, że najbardziej korzystam z funkcji siedzenia Oli w okolicznościach pilnego poprawiania wizerunku tuż przed wyjściem na spacer. Codzienny scenariusz: dwa picia, pieluszki, ubranka na zmianę, chusteczki, biszkopty, krem z filrem, okulary słoneczne, telefon, chyba wszystko. Na końcu biorę Olę, przewieszam kocyk przez rękę, na palec zakładam klucze od domu. Zawsze zapominam o ekologicznej i DARMOWEJ torbie na zakupy więc z jeszcze trudny pochył do szuflady kuchennej. Zagarniam gotowego Piotrka sprzed telewizora. Trudnym przykucnięciem wyszukuję wyłącznika. Pilot? Nawet nie próbuję go znaleźć, czy w najlepszym przypadku podnieść. Poprzeklinam dotykowe malutkie czarne na czarnym tle guziczki i zbliżam się do kulminacyjnego momentu wyjścia. Błogostan i cisza po wyjściu na dwór jest już w zasięgu ręki.

 Niech będą dzięki za lustro w przedpokoju. Tuż przed otwarciem drzwi jestem zmuszona w nie spojrzeć. I dobrze. Waham się czy mogę tak wyjść. I jak wahnę się tak, że wracam do szafy czy łazienki to muszę niestety "zwalić" gdzieś zawartość ręki. Niezbyt dobrze się czułam z tym, że musiałam robić Oli w całym rynsztunku przymusowe lądowanie na podłodze czy dywanie. Teraz z lżejszym sercem poprawiam swój "look of the day" gdy  Ola rozkosznie siedzi sobie w swojej rozkloszowanej sukience z przekręconą pytająco główką. 

A tak wyglądała dzisiaj 8.15 w moim mieszkaniu. A wy co robiliście w tej nieludzkiej godzinie? Bo mój Piotrek odkurzał "na niby, a potem mama naprawdę" .


 Pokrewne tematy: