...

poniedziałek, 14 lipca 2014

Zło nie śpi


Dzisiaj na kaliskim placu zabaw. 
Babcia do wnuka, rzucającego w ogrodzenie kamykami wielkości orzeszków laskowych:

- Kiciuś, nie rzucaj tymi wielkimi kamieniami bo się odbiją od płotu i cie zabiją.

Wyglądała elegancko i inteligentnie.

         
   Kiedy wy siedzieliście wczoraj przed ekranem telewizora i trzymaliście kciuki ja postanowiłam sprawdzić dla was jak w czasie trwania meczu Finału Mistrzostw Świata w piłce nożnej wyglądają ulice Kalisza i czy aby na pewno zastygły w bezruchu

           Otóż, na Podgórzu wiatr turlał zeschnięte pędy róży jerychońskiej. Na Poznańskiej, po robotnikach pozostały żółte ogrodniczki, które wyglądały razem z butami jakby ciało ich właściciela uległo nagłej dematerializacji. Ogólnie szklana pogoda, szyby niebieskie od telewizorów. Psy tak jakby też odsunęły swe potrzeby fizjologiczne na "SPOKOJNIE, jak będzie przerwa". Gdzieniegdzie z otwartego okna wypadła jakaś inwektywa.
 
           Napotkani ludzie wyglądali jak grupy anarchistów, którzy ostentacyjnie demonstrowali swój stosunek do panujących reguł tego świata. Eleganckie Panie po 50-tce bez skrupułów pełnym głosem obgadujące koleżankę (która pewnie głupia oglądała), grupa licealistów w długich włosach i glanach, wykonująca dziwne zamaszyste ruchy wszystkimi kończynami i ostentacyjnie przechodząca na czerwonym świetle na pustej Górnośląskiej. To znowu jakaś zakochana para obejmująca się pod Nazaretankami. Biedny chłopak został poddany sprawdzianowi jak bardzo kocha i czy jest w stanie zrezygnować z finału albo oddać nerkę. Ale czułości mu ukochana nie szczędziła za ten gest. 

          Zwykła przyzwoitość nakazywała w ten jeden z nielicznych wieczorów siedzieć z tyłkiem przed telewizorem lub chociaż na niego zerkać od czasu do czasu przeglądając fejsa lub allegro, co niektórzy robili jak udało mi się zerknąć przez rzadką firaneczkę

A teraz prawda tylko dla was.

Tak na serio zapomniałam, że jest mecz. O mały włos pojechałabym na zakupy do Tesco. Zawsze mówię, że ostatni raz w niedzielę robię zakupy, prasuję, każę mężowi coś naprawić lub się z nim kłócę (jak nie chce tego zrobić;). Wszystko to zawsze kończy się katastrofą. I tym razem skończyłoby się jak zawsze. 

          Gdy już myślałam, że wywinęłam się jak spadający z dachu kot i spadłam na cztery łapy okazało się, że finał rozpoczął się o godzinie 21. Tak więc w środku meczu byłam w drodze do koleżanki, która mnie zaprosiła, stąd moje obserwacje. 

Kocham Kalisz ale bez przesady, żeby oglądać jego odmieniony stan w taki wieczór. Nawet dla moich ukochanych czytelników.

P.S. W drodze, w jedynym ze sklepów spożywczo-monopolowych widziałam malutką lodóweczkę na ladzie. A w środku same zgrabne ćwiarteczki wódki. Do wyboru do koloru. Jedyna zimna wódka w tym lokalu. Reszta skwierczała miło na półkach. Niejeden alkoholik w taką pogodę, zwłaszcza widząc takie cudeńka wraca do nałogu. 
Zło nie śpi.