Jestem właśnie na
etapie zapisywania dzieci do placówek: żłobek i przedszkole. 3 razy po 5
wniosków to 15 stron wypełnianych w pełnym skupieniu, tak żeby Oli nie wysłać
do przedszkola a Piotrusia do żłobka.
Ale po to żeby się dostali mogę nawet nauczyć się rozwiązywania sudoku. Cieszę
się też, że mam okazję zapisać długopisem więcej słów niż „buraki, ziemniaki i
masło”.
Co byście powiedzieli na takie moje spostrzeżenie, że żyjemy
w czasach cyferek, literek, haseł i loginów? Uważam się za osobę w miarę rozgarniętą, ale
czasem myślę, że mózg człowieka (mój mózg) może jednak nie jest niczym rozciągliwy balon,
ale bardziej przypomina szklankę wody napełnioną po brzegi.
Zdecydowane obciążenie mojego procesora nastąpiło po
urodzeniu córki i po przejściu w stan czuwania intelektualnego jak to bywa na
urlopie macierzyńskim. Dotkliwie przekonałam się o
tym przy pierwszej wizycie położnej.
- data urodzenia dziecka? Godzina? Waga? Długość? Pesel już ma? Poproszę.
Już na pierwszym pytaniu się omsknęłam. Wstyd mi było, bo jak
można nie znać daty urodzenia swojego nowonarodzonego dziecka?! Na swoją obronę
mam tylko to, że różnica miedzy datami urodzin moich dzieci to dwie cyfry.
Zazdroszczę czasem emerytkom, ale tylko tym z dobrą
emeryturą, dobrym zdrowiem i bez zgnuśniałego męża na wiecznym rauszu. Taka
pani w słusznym już wieku nie musi znać numeru konta, numeru klienta i hasła,
żeby sprawdzić stan swoich wolnych środków. Już nawet nie wspomnę o wiecznej zagwostce czym się one różnią od salda. Wystarczy
wiedzieć, że jest 10-ty i otworzyć listonoszowi drzwi.
Nie wiem jak radzą sobie osoby w wieku produkcyjnym z mniej
rozgarniętą mózgownicą. Ktoś z ograniczoną umiejętnością zapamiętywania zbitek cyferek
i literek nie jest w stanie żyć w dzisiejszym świecie. Cały czas musimy
na zawołanie wywoływać z pamięci:
- Piny,
- numer konta,
- login i hasło na pocztę,
- login i hasło na Facebooka
- numery telefonów (a przynajmniej swój i na pogotowie)
- pesele
- daty urodzenia najbliższych
- kod do klatki schodowej
- kody pocztowe
Powiedzcie, jak ja mam
zapamiętać coś takiego :
62-840, 68-200,
62-800
Są to kody miejscowości, którymi żongluję przy wysyłaniu
kartek z wakacji.
Wszyscy powinniśmy chodzić w kaskach ochronnych, żeby
zredukować do zera prawdopodobieństwo urazu naszego mózgu. Ten sejf przechowuje
zbyt wiele cennych informacji dla normalnego funkcjonowania naszych rodzin .
Idąc z dzieckiem do
przychodni od rana przygotowuję się na gimnastykę umysłu:
- Poproszę pesel dziecka i datę urodzenia.
W tym momencie muszę przywołać z pamięci 18 cyfr. Lecę, byle
do brzegu i zadowolona z siebie, że tak ładnie już pamiętam, muszę uważać na
ostatnie dwie cyfry, bo już nieraz panie zaglądały
do mojego nosidełka i sprawdzały jak udało się do niego wcisnąć dziecko z 2010 roku.
I na dokładkę:
- Adres zamieszkania poproszę.
Wydłubanie z siebie odpowiedzi na pytanie "gdzie mieszkam?" też nastręcza mi trudności, bo w ciągu 4 lat musiałam 4 razy tą wiedzę aktualizować. Co przez co +
nazwa ulicy. Na szczęście nadal krążymy wokół tego samego kodu pocztowego.
Idę na piętro. Przed gabinetem lekarskim spotykam znajomą. Mam przed kim wylać swój świeży żal. Że tak mnie przemaglowali na dole, że już mam dosyć tych cyferek. Ona rozumie, potakuje, a za chwilę:
- a ile mała ma już miesięcy?
- yyyyy….ERROOORRRR
Tematy pokrewne: