...

wtorek, 11 marca 2014

O tym jak nie stać się wredną zołzą i mimo to pozostać sobą.

              
                      Marzy mi się czasem blog w którym pokazywałbym jaką jestem świetną mamą, kucharką, dekoratorką wnętrz. Chciałabym mieć profesjonalną wiedzę na temat podróżowania po krajach trzeciego świata lub chociażby pielęgnacji chomików.  Ostatecznie mogłabym wrzucać filmiki jak lewą ręką robię eyelinerem kocie oko.
Od czasu do czasu budzi się we mnie taka tęsknota, aby być w czymś naprawdę dobrym, wyjątkowym i móc się tym podzielić ze światem.
Marzy mi się taki pościk, o tym jak kreatywnie bawię się ze swoim synem.  Kilka zdjęć własnoręcznie wykonanych zabawek. Jakieś drzewko makaronowe lub labirynt z ciastoliny.

Pocieszam się, że 85 % ludzkości jest prawdopodobnie równie nijaka. 

                  Oczywiście mam kilka, a może nawet kilkanaście prawd życiowych, których zdecydowana i nie znosząca sprzeciwu prezentacja na pewno postawiłaby mnie w lepszym świetle. Ludzie noszą swoje przekonania i prezentują z dumą jak tatuaże. Ale zanim się wydziergasz zastanów się czy za 2 lata nadal będziesz uważał, że to był dobry pomysł.

 Kilka lat temu rzucałam na lewo i prawo „To jest skandal!” i „Jak tak można?!” oraz moje ulubione „Ja tak nigdy nie będę robić”. Teraz, gdy ktoś przy mnie wypowiada słowa oburzenia na zachowanie drugiego człowieka, zwłaszcza rodzica i wymowną ciszą czeka, aż się do niego przyłączę, chętnie częstuję go opowiastkami o tym jak oduczyłam się oceniać ludzi. 
Mam nadzieję, że to były lekcje na całe życie i że nie będę musiała uczestniczyć w pozostałych kursach. 
To mi wystarczy. 
Na razie. 

Lekcja nr  1

               Po maturze pracowałam w McDonaldzie i oprócz rodzin z dziećmi przychodziły do niego kobiety w ciąży. 

- To jest skandal, jak można w ciąży jeść frytki, hamburgery, pić cole?

 i 

- Ja bym tak nie mogła

 Na obronę mogę tylko powiedzieć, że nie tylko ja tak mówiłam. Jak się mam pogrążyć to pociągnę kogoś za sobą.

             Pierwszego bata dostałam jak byłam z Piotrusiem w ciąży. Oczywiście nieraz odwiedziłam Maca i zasłaniając brzuch, chowając go pod ladą, zamawiałam „powiększonego”. To był bolesny, pierwszy kubeł zimnej wody. Odnosiłam wrażenie, że za każdy swój osąd zamawiałam jeden zestaw. To była moja pokuta. Bóg mnie pokarał za moje słowa wzmożoną ochotą na BigMaki.

Lekcja nr 2

- Jak można pozwolić, żeby dziecko chodziło po kościele? Ja, jak byłam mała siedziałam zawsze w ławce i moje dziecko też będzie siedziało.  

                    Taką się czułam Zaj…stą  matką gdy inne dzieci chodziły, biegały a Piotrek siedział we wózku. Łechtali mnie jeszcze przy wyjściu


- Jaki grzeczny chłopiec, tyle wytrzymał.

Tak trwałam w tym stanie 1,5 roku. 

Sytuacja obecnie wygląda tak, że po tym jak Piotrek zdmuchnął wszystkie świeczki z intencjami chodzimy do kościoła bez niego. 
Zasłużyłam sobie na to, że mój syn przyniósł nam też do ławki wyrwaną głowę, zbierającemu pieniążki Kacprowi  w szopce Bożonarodzeniowej. 
Moje dziecko daje teraz satysfakcję innym młodym mamusiom. Proszę bardzo. Na zdrowie. 
A ja spuszczam pokornie głowę i przepraszam wszystkie kobiety, na które krzywo spoglądałam. 

Wstydzę się. 

Lekcja nr. 3 

                      Jestem już mądrzejsza o te dwie lekcje, więc tutaj nie mówię nigdy, przenigdy. Ale na razie jakoś się trzymam.
Jak zostałam mamą, nie tyle obiecałam, co „luźniejsze” postanowiłam sobie,  że postaram się nigdy nie uderzyć swojego dziecka. Ale rozumiem i trochę współczuję rodzicom, którym się to nie udało. Dobrze mieć taki cel. Po jednej porażce nie poddawać się.  Odnawiać go codziennie. O tym, jakie trudne są to momenty, mogą chyba wiedzieć tylko rodzice dzieci weku 3+.
Od siebie mogę tylko podpowiedzieć, że wizualizacja bardzo pomaga i przynosi ulgę.

A zanim  potępisz dawanie klapsów w wyobraźni wróć do lekcji nr 1 i zacznij od początku.

                Teraz już wiecie dlaczego uważam, że ten blog nie może być o tym jaką jestem fajną matką, sypiącą w każdym poście patentami jak poradzić sobie z rzeczywistością.  Oprócz tego, że po ostatnim akapicie stało się oczywistością, że nią nie jestem, to jeszcze dorzucę, że to co kiedyś wydawało mi się ważne, teraz z perspektywy czasu już takie nie jest. Kiedyś, istotne było dwugodzinne spacerowanie z dzieckiem. Najlepiej dwa razy dziennie. Codzienne kąpanie, wycieranie pupy zmoczonym w wodzie mineralnej gazikiem.  Dziś wiem, że to jest nieważne. 

Mogę napisać tekst i podeprzeć go fotkami jak rozwiązuję z synem łamigłówki i uczę go angielskich słówek. Podejrzewam, że jak przeczytałabym taki tekst za 3 lata stwierdziłabym, że to też było nieistotne.  

Nie ma takiej mądrości, którą mogłabym się z wami podzielić i powiedzieć, że ta na pewno wytrzyma próbę czasu.
To co od kilku lat kandyduje na takie stanowisko i dzielnie trzyma się w pierwszej dziesiątce rzeczy ważnych w byciu mamą, to: cierpliwość, czułość, wrażliwość na emocje, szacunek i uśmiech. 
A to czy dajesz dziecku parówki, czy pozwalasz mu oglądać bajki dłużej niż 30 minut dziennie i czy umył dzisiaj rano zęby jest zdecydowanie w drugiej i trzeciej dziesiątce. 

           Jeśli czekacie na posty o tym jak ubrać dziecko na cebulkę i jaki krem z filtrem UV polecam na lato to się nie doczekacie. 
Nie wiem czy życie w małym mieście z daleka od rodzinnych stron nawet w 80 %  jest fajne i przyjemne ale o nim właśnie będę pisać. Na pewno często jest samotne, nawet z dwójką dzieci, których obecnością non stop się upajasz i których nie można wygnać w sobotę do babci by przejechać mopem po podłodze bez podnoszenia do góry 3 par nóg. 

A jeśli czytając moje teksty pomyślicie „dobrze powiedziane” to właśnie o to mi chodziło.

Pokrewne tematy: