...

piątek, 7 marca 2014

Sushi? Lubię To!


          Po 3 tygodniach siedzenia w domu pożegnaliśmy choroby i możemy już codziennie spacerować.  Odświeżyłam moją teorię, że dzień bez wyjścia na świeże powietrze to dzień stracony.
  
Spotkałam się też z przyjaciółmi.

             Pamiętacie grę The Sims? Uwielbiałam ją. Słyszałam, że to ulubiona gra kobiet, zwłaszcza tych siedzących w domu z małymi dziećmi.

Nie rozumiem tego.

Kiedyś rzeczywiście, urządzanie domu, zarabianie kasy, jeżdżenie na zakupy, wycieczki, rodzenie dzieci było atrakcyjne i miałam momenty, że moje pochłonięcie tą wirtualną rzeczywistością zaczynało graniczyć z uzależnieniem. Teraz sama wybieram swoje mebelki, dywaniki, chodzę do pracy, rodzę dzieci. Gra stała się rzeczywistością.

Co może być atrakcyjnego po położeniu dzieci spać w ponownym ich kładzeniu w grze komputerowej? Coś mi się wydaje, że tu bardziej chodzi o miłe i kuszące poczucie kontroli nad życiem całej rodziny, utrzymywanie wszystkiego w ryzach tym jednym, klikającym myszką paluszkiem. Moje dziecko ryczało cały wieczór i poszło spać bez mycia zębów? Zaraz to poprawimy.
  
Teraz, żyjąc tym dorosłym życiem, w które wtedy tak lubiłam się bawić, widzę ile było w tej grze mądrości. Takie życiowe prawdy, które teraz mogę z uśmiechem przywoływać z pamięci. Na coś się przydały te zarwane noce i maratony na komputerze.

             Co jest człowiekowi potrzebne do życia? Z tego co pamiętam z gry, niewiele. Miła atmosfera w domu, bez awantur i kłótni. Krzesło i stół do zjedzenia posiłków, radio do potańczenia w rytm muzyki. Gazeta do czytania i szukania pracy. Jakaś poszyta kanapa do spania. Prysznic, toaleta i telefon żeby zadzwonić po pizzę. Jeśli te wszystkie potrzeby zostały zaspokojone, twój Sim miał ochotę znaleźć sobie pracę i codziennie rano do niej chodzić. Jeśli zadbałeś o coś więcej – miłość, przyjaźń, Sim chciał się rozwijać, uczyć gry na instrumencie, malowania, awansował w pracy, podśpiewywał pod prysznicem, żartował z żoną i dziećmi, zaczepiał z uśmiechem sąsiadów.

Jakie to jest prawdziwe.

Najbardziej podzielam kwestię zacieśniania więzi. W grze nie wystarczyło zadzwonić do znajomego między pierwszym a drugim daniem. Tylko regularny kontakt face to face, poświęcenie uwagi, wspólne rozmowy, zabawy, mogły zaowocować przyjaźnią. Wysoki poziom zaawansowania przyjaźni między Simami gwarantowało, że mimo długiej rozłąki ich relacje na tym nie ucierpią.

W mojej grze dochodziłam nieraz do takiego młynu w życiu moich Simów, że po to, aby polepszyć i podtrzymać relacje z ich przyjaciółmi, robiłam im tygodniowy urlop od obowiązków domowych i poświęcałam zyskany w ten sposób czas na spotkania.

              Mój tydzień zaliczam do udanych bo właśnie taki był. Spotkałam się moimi przyjaciółmi. Przypomniałam sobie jak dobrze ich mieć. Moi przyjaciele nie znają się ze sobą zbyt dobrze i chyba nigdy nie będę dążyła do takiego trójkąta.  Dobrze pamiętam jak moje Simy reagowały na zbytnią zażyłość za ich plecami. Publiczne epatowania nowym związkiem z inną koleżanką to był najszybszy sposób na obniżenie satysfakcji naszego Sima do poziomu bliskiego zeru. Wtedy pomagała tylko baaaaardzo długa kąpiel w wannie. 
Przyjaźń jak zakochanie, nie obywa się bez zazdrości.

             W The Sims przyjaźń różniła się od miłości przede wszystkim częstotliwością spotkań i czułością gestów. Nie chodziło tylko o uściski i przytulania, ale także o pamiętanie o kwiatach czy czekoladkach, wręczanych bez okazji.

           Mój syn dał mi jeszcze przed północą prezent na Dzień Kobiet. Sami zobaczcie co dostałam. Będzie okazja do wspólnej rozrywki.
            Żeby nie było, że oni tyle a ja na to nic, to muszę w tym miejscu szybciutko dodać, że upiekłam na moją i Oli imprezę ciasto cytrynowe. Najbardziej, do skorzystania z tego właśnie przepisu skłonił mnie kieliszek wódki - jeden ze składników ciasta. Jako ciężarna, a teraz matka karmiąca od 1,5 roku nie miałam alkoholu w ustach.  

Zjem kilka kawałków i musi wystarczyć. 

Dobre i to.

Przepis, a potem mój prezent.


Ciasto cytrynowe(z Facebookowego przepisu Ewy Wachowicz):


Składniki:

200 g masła
1 szklanka cukru
6 jajek
1 cytryna
1 kieliszek wódki
2, 5 szklanki mąki tortowej
Łyżeczka proszku do pieczenia
2 łyżki oliwy
Szczypta soli



Przygotowanie:

Masło utrzeć z cukrem, dodając stopniowo 6 żółtek. Dodać startą skórkę z cytryny i sok z cytryny, wódkę, mąkę tortową, proszek o pieczenia, oliwę i sól. Delikatnie wymieszać. Dodać pianę z białek. Przełożyć do wąskiej blaszki wysmarowanej masłem i wysypanej bułka tartą. Piec w 180 stopniach przez ok. 40 minut.


Można dekorować lukrem i wiórkami kokosowymi.

Lukier:
sok z 1/2 cytryny
1/2 szklanki cukru 

Tak wygląda moje ciasto cytrynowe.

 A teraz mój prezent: zestaw do robienia mojego ukochanego sushi. 
Na opakowaniu jest napisane: "Zestaw sushi to doskonała okazja, aby zabłysnąć niezwykłymi umiejętnościami wśród znajomych" Potwierdzam. Byłam na takim spotkaniu i rzeczywiście widok przyrządzania sushi i cała oprawa zrobiły na mnie wrażenie. Nie mówiąc o tym, że pokochałam sushi miłością prawdziwą od pierwszego spróbowania. 

Teraz wystarczy dokupić łososia, awokado i paluszki krabowe i otwieramy manufakturę. Powiem wam później czy hasło na ulotce jest prawdziwe.



Ciasto wyszło, prezent trafiony w 10-tkę, ale co tam. Najważniejsze, że mój syn dzisiaj pierwszy raz, sam, bez wymuszania, naprowadzania, przytulił mnie i powiedział "Kocham Cię".

Tematy pokrewne: