...

wtorek, 18 lutego 2014

Ku prokreacji


          Gdy dowiedziałam się, że jestem w drugiej ciąży zaraz po eksplozji radości po kilku dniach przyszedł strach. Ponieważ miałam bliską koleżankę, którą mogłam niemal codziennie obserwować jak będąc w ciąży ze swoim wielkim brzuchem biega za starszym dzieckiem,   byłam przerażona, że i mnie to czeka.
Przecież pamiętałam jeszcze swoją pierwszą ciążę, jaka byłam śpiąca, zmęczona itd. Wtedy spałam kiedy chciałam, czytałam książki, gazety, słuchałam muzyki. Robiłam to tym bardziej, że koleżanki przestrzegały:

- rób wszystko na co masz ochotę bo już w drugiej ciąży już tak dobrze ci nie będzie.

Byłam przerażona. 

Co się okazało?

Też biegałam nieraz za swoim dzieckiem, z pewnością, mimo iż nie powinnam, wiele razy podniosłam go, nosiłam na rękach. Zamiast poobiedniej drzemki były codzienne obowiązki, wyjścia na plac zabaw. Inni patrzyli na mnie z takim przerażeniem jak ja kiedyś na moją koleżankę. W  ich oczach można było wyczytać:

- Współczuję ci.

I

-  Jak ty dajesz radę?


        Ale ja nie pamiętam mojej drugiej ciąży w ten sposób. Owszem, ostatni miesiąc tak jak przy pierwszym dziecku spędziłam na kanapie. Nic nadzwyczajnego.  Dzięki temu, że dość długo chodziłam do pracy nie mogłam skupiać się tylko na sobie, na swoim rosnącym brzuchu i na tym, że tu mi strzyka, a teraz mi duszno. Dni uciekały jak szalone.

Dobra. Okiełznałam pierwszy strach.

Ale drugi już się czaił.

         Może i ciąża mija szybko i znośnie, ale co ja zrobię jak się Ola urodzi? Przecież z Piotrusiem przez pierwsze miesiące spałam całymi dniami. Odsypiałam zarwane noce. Chodziłam na wielogodzinne spacery. Teraz Piotruś wraca o 14 z przedszkola, przecież nie mogę go zostawić samego sobie i karmić Olę przez godzinę. 

I znowu okazało się, że strach miał wielkie oczy.
Ola, tak jak podobno większość drugich dzieci, to śpiąco – jedzący aniołek. Ma już 3,5 miesiąca i nie pamiętam ani jeden nieprzespanej z nią nocy. Jestem lepiej zorganizowana niż przy pierwszym dziecku, czego dowodem jest to, że z nudów zaczęłam pisać tego bloga. Olę wzięłam do siebie do łóżka, więc karmienie mnie nie wybudza. Przez to rano jestem wypoczęta. Po powrocie Piotrusia z przedszkola mogę normalnie funkcjonować do wieczora. Synek jest wyrozumiały dla siostry więc usypianie maluchów wieczorem przebiega w pozytywnej atmosferze.

Uwierzcie mi, że można z dwójką dzieci o godz. 20.30 mieć ciszę i spokój w domu. 

           Myślałam, że nigdy nie wygrzebię się z nimi z domu na spacer. Będę potrzebowała posiłków do ubrania ich i siebie. Zima to dopiero będzie straszna. Te kombinezony, rajstopki, grzanie się w przedpokoju, targanie wózka z klatki schodowej. 

Luz. 

System: najpierw ubiera się Piotrek, potem ja, na końcu Ola -  sprawdza się bezbłędnie. Możemy wyjść bez żadnej pomocy z zewnątrz.

           Przy pojawieniu się drugiego dziecka nie ciąża, nie brak snu, nie usypianie dzieci, nie wspólne spacery są straszne. To czego się nie spodziewałam i na co kompletnie nie byłam przygotowana psychicznie to rozdarcie emocjonalne pomiędzy dzieci. Kocha się je tak samo mocno. Każde w inny sposób bo przecież różnią się od siebie. Ale przychodzą nieraz takie momenty, że dosłownie ryczeć się chce bo nie można się rozdwoić i dać każdemu z nich siebie po kawałku.

          Podzielę się z wami dwoma sytuacjami, które były dla mnie jak dotąd najmocniejszymi przeżyciami związanymi z posiadaniem dwójki dzieci:


Sytuacja I

         Dzień dziadka i babci u Piotrusia w przedszkolu. Ponieważ jednych dziadków mamy na emigracji, a drugich w Kaliszu musiałam zapewnić Piotrusia, że przyjadę z Olą na występ i wszystko nagram a potem pokażemy filmik babci i dziadkowi. Nie przewidziałam, że zanim rozpocznie się przedstawienie moją Olę, jak jeszcze nigdy ogarnie dziki szał. I wyobraźcie sobie, że nie widziałam ani jednego wierszyka ani piosenki Piotrusia i nic nie nagrałam. Cały występ spędziłam w szatni, bujając i uspokajając Olę. Gdy już płacz zdawał się ustać próbowałam po cichutku wkraść się na salę i chociaż pomachać Piotrusiowi że wszystko jest Ok, bo mój synek był tak skołowany nagłym wyjściem mamusi z płaczącą siostrzyczką, że cały występ spędził bujając się w pozycji półleżącej na stoliku przedszkolnym i przez cały czas patrząc na drzwi wyczekując naszego powrotu.  Nawet gdy udawało mi się na chwilę uspokoić Olę i wejść do środka, nie zdążyłam zamknąć za sobą drzwi i znowu dziki ryk. I ewakuacja. 

         Co ciekawe nauczycielka z przedszkola, zapraszając mnie na tą uroczystość mówiła:


- przyjdź, przyjdź, jak zobaczysz jak Piotruś ładnie mówi wierszyk i jak tańczy to się popłaczesz.

Oj płakałam, płakałam,  bynajmniej nie ze wzruszenia.


Sytuacja II

         Piotruś był mocno przeziębiony. Oczy załzawione, katar. Ponieważ rzadko choruje, sam nie wiedział co się z nim dzieje. Bardzo chciał spać ze mną. Zostałam z nim w jego łóżku zanim nie zasnął. Wprawdzie już była pierwsza w nocy, ale leżałam wytrwale.
Udało się. Czas na przejście do Oli bo zaraz czas karmienia. Po 15 minutach, gdy już zapadałam w błogi sen staje nademną zapłakany, zakatarzony Piotruś z wymownym spojrzeniem:

- poszłaś sobie?!

Wskakuj pod kołdrę. Ola, śpiąca jak na szaraka przystało od razu się obudziła. Spokojnie. Dobra. Damy radę we trójkę. Najpierw usypiam Piotrusia. Głaszczę go po głowie. Zasnął. Teraz uświadamiam Olę różnymi tylko mamom znanymi metodami, że czas zakończyć nocne guganie.
Nie wiem jak to zrobiłam ale obydwoje spali.
Teraz ja. Delikatnie, może być na wznak, tylko żeby nie dotknąć żadnej dziecięcej rączki i byle do rana. Nie mogłam uwierzyć, wsłuchując się w ciszę, że cała operacja przebiegła pomyślnie. Jeszcze nigdy z nimi razem nie spałam całą noc, bo Ola ma już bardzo płytki sen.

…………

Nagle, jak Piotrek nie zacznie kaszleć. Rozrywający dźwięk. Ola w płacz. O Matulu! I znowu od początku. Piotruś – głaskanie. Ola – myzianie i obcałowywanie. Tak mniej więcej przed 3-cią w nocy ponownie zasnęli.

I niestety, wiedząc, że Piotruś znowu może zacząć kaszleć i obudzić Olę, musiałam go przenieść do swojego łóżka. Choć jak widziałam jego zaziębioną buzię to strasznie chciałam żeby zasnął w moich ramionach.  Wierzcie mi, gdy wróciłam do swojego łóżka, do Oli, ogarnęło mnie bardzo nie fajne uczucie.

          Pewnie takich sytuacji będzie jeszcze mnóstwo. Pocieszające są tylko mądre słowa, które usłyszałam od pewnej oczytanej osoby, gdy opowiedziałam mu te dwie historie, że dzieci powinny przechodzić małe przykre sytuacje (o przykrościach ich mam - cisza) bo wtedy łatwiej  i szybciej podniosą się z czekających je porażek. 
Nie można dziecka chronić, przed nieuchronnymi przykrościami. 

Czyli stare powiedzenie: Co nas nie zabije to nas wzmocni.


Tematy pokrewne: