Jeśli od tygodnia się nie loguję to znaczy, że jest mi naprawdę dobrze, albo nie mam czasu. Często jedno wynika z drugiego, bo uwielbiam mieć dzień wypełniony po brzegi.
Oświadczam wszem i wobec, że z okazji wiosny się zakochałam.
Czy można już 4 lata po ślubie zakochać się bez pamięci i to bynajmniej nie w swoim mężu? Można!
Moje relacje z synem prezentują się w postaci sinusoidy. Jako
pierworodny jest dla mnie wyjątkowy. Mamy lepsze i słabsze dni. W te gorsze krążymy
wokół siebie, ale unikamy nawet kontaktu wzrokowego, zaczepiamy się, bo żyć bez siebie nie możemy, żeby za
chwilę się pokłócić i tak ciągniemy ten dzień byle do wieczora. Jestem nimi
zdołowana, a jeszcze bardziej ze wstydu wciskam głowę w poduszkę jak widzę rano
jego uśmiechniętą, nie pamiętającą wieczornej katastrofy mordkę.
Ostatnio zrozumiałam, że takie burze można przetrwać bez uszczerbku na
relacjach tylko, gdy się ma silnie łączące liny.
Lepsze dni to długie przytulania, czułe słowa, niekończące
się usypianie. W te dobre dni, patrząc na niego myślę o tym, że jednak warto było
mordować się przy porodzie, a potem w jego
dziecięcym świecie.
Tony pieluch, wilgotnych chusteczek, słoiczków, soczków.
Obliczyłam, że przez ponad 3 lata odebrałam blisko 1500 śmierdzących kup, podałam pół tysiąca posiłków, przygotowałam 1277 kąpieli. Ale warto było.
W te dobre dni cudownie jest z nim rozmawiać, żartować,
gotować, oglądać ulubiony serial, patrzeć jak sam jeździ na rowerku i słuchać
jak w środku zdania, wtulony podczas czytania „Zakochanego kundla” mówi cichutko:
- Lubię cię
Uwielbiam odkrywać jego inteligencję i poczucie humoru oraz
wzruszającą dobroć i czułość dla Oli i dla nas. Zaskakuje mnie przykładaniem wagi
do wypowiedzianych przezemnie słów.
Mój syn, odkąd ma młodszą siostrę, potrzebuje jak nigdy dotąd
przytulania, noszenia na rękach, zapewniania o mojej miłości. Daję mu to z przyjemnością. Obejmuję go rękoma ulepionymi zakwasem drożdżowym gdy tylko poczuję małe rączki owijające się wokół kolana. Uwielbiam to.
Jestem w szoku jakie dyrdymały potrafię wymyślić. Pewnego razu, żeby już tak całkowicie zalać go swoją czułością powiedziałam między zdaniami:
Jestem w szoku jakie dyrdymały potrafię wymyślić. Pewnego razu, żeby już tak całkowicie zalać go swoją czułością powiedziałam między zdaniami:
- Takiego drugiego synka nie ma na Ziemi.
Po trzech dniach ta
sama sytuacja. Piotruś wczepia się w mnie najmocniej jak potrafi. Ja, z
przyjemnością produkuję serię „mój móżdżek najmądrzejszy”.
Ale widzę, że mały strzyże uszy na coś innego. W końcu, po
niedoczekaniu pyta:
- Nie ma dlugiego Otusia na Ziemi?
- …….. Nie ma. Tylko ja takiego dostałam.
Po okresie szarpaniny przy ubieraniu, niekończącego się okresu pt. „Ja sam” i
„Ja chcę” czuję, że nadeszły złote czasy i to co najgorsze jest już za nami
(choć jak mówią doświadczone koleżanki podobno najgorsze dopiero przede mną –
okres dorastania). Gdy moje
dziecko wiło się na żłobkowej podłodze w dzikiej spazmie, a ja ze stróżką potu
na plecach próbowałam wbić go w zimowy kombinezon, zasapana przycupywałam na
malutkiej ławeczce w szatni i obserwując jego pierwszy pokaz breakdance'u wyobrażałam sobie taki dzień, kiedy w drodze do
domu będziemy śpiewać, zgadywać co jest dzisiaj na obiad, opowiadać co robiliśmy gdy
się nie widzieliśmy.
Czekałam na zwykłą rozmowę.
I doczekałam się.
Po długiej zimie, w pierwszych wiosennych promieniach słońca
zobaczyłam, że mam domu nie bobasa, nie dzidziusia ale chłopca – przedszkolaka. Zajmowanie się Olą jest satysfakcjonujące, zwłaszcza emocjonalnie, ale to każdy kontakt z moim synem staje się fascynującym doświadczeniem i kończy się przygodą.
Zdecydowanie jestem zakochana. A jak człowiek jest zakochany to nie myśli o
tym, że warto byłoby zajrzeć na bloga, przelać pieniądze czy zalajkować coś na
Facebooku, ale biegnie przez okwieconą, zieloną łąkę, trzymając się za ręce lub
robi popcorn i pod zielonym kocem ogląda „mamę, tatę i trzech chłopców”.
Moje ulubione wspólne zdjęcie |