...

środa, 22 października 2014

Pierwszy krok


                Stół czysty, na środku równiuko ustawiony komputer z migającym niebieskim globusikiem radośnie głoszącym, że internet ma dzisiaj dobry humor. Dzieci brak, kołtunów kurzu brak, prania brak, prasowania brak. Niczym się nie wymówię. Nawet kawa stoi w moim ulubionym czerwonym kubku z pepco za 5 zł zalana po brzegi 18 % śmietanką! Ale bym zgrzeszyła nie dosiadając się dzisiaj do mojego zapomnianego bejbiusia. Ale widzę, że nie nudziliście się tu beze mnie. Jakieś zaległości? (Chciałam napisać "Nogi do góry, a interes i tak się kręci". Jak to trzeba uważać. eh)

Dzieci uczą się chodzić po to by odchodzić od rodziców.
            Ekscytacja poprzedzająca pierwszy postawiony przez nasze dziecko samodzielny krok przyćmiewa nam konsekwencje, które zaraz po tym wydarzeniu nastąpią. Wieczna gonitwa, wykręcanie szyi, wypatrywanie oczu, łapanie w locie, zabieranie przeszkód, wycieranie zapłakanej buzi, opatrywanie ran, rozplątywanie nóg, stawianie na nogi. To wydarzenie rozpoczyna wieczną matczyną udrękę - tęsknotę, niepokój myśli, wydzwanianie, zadręczanie się i tak do śmierci. Pamiętajcie, że to wszystko zaczęło się od tej jednej chwili zapomnienia i puszczenia trzymających rąk. I wy biliście brawo?

Z powodu zbliżającego się roczku mojej córy zniecierpliwienie związane z postawieniem pierwszego kroku rośnie. Ale chyba tylko u nas w domu. Zaproszeni na urodziny goście pytają czy mała już chodzi i oddychają z ulgą i gratulują, że jeszcze nie! 

- Cisza przed burzą!
- To się wam zacznie!
- Cieszcie się!

Z perspektywy 4 lat mojego syna naprawdę nie pamiętam żeby to właśnie pionizacja postawy mojego dziecka rozpoczęła najtrudniejszy okres w moim rodzicielstwie. Raczej cieszyłam się, że ja też się mogę wreszcie wypionizować. Przeciągłe "Ehhhhhhhhh" - tak właśnie zrobię już niedługo, łapiąc się za kręgosłup. Gorzej wspominam złapanie przez Piotrka łyżeczki do karmienia i próby samodzielnego jedzenia.

Kiedyś, gdy nie miałam jeszcze własnej rodziny, byłam sama. Tak, byłam sama i wokół mnie była cisza. Otwierałam po przebudzeniu swe oczęta i myślałam, i zastanawiałam się, i zaglądałam do swego wnętrza zadając sobie to fundamentalne pytanie singielki:

- na co ja mam dzisiaj ochotę?

Tak na serio: nie mogę uwierzyć, że ludzie chcą się od tego stanu wymigać. Te 26 - letnie dziewczyny, które jęczą:

- ja to nie wiem kiedy wyjdę za mąż i będę miała dzieci

Weź...weź...aaa...szkoda słów.

No więc najczęściej dochodziły mnie głosy, że chcę się czegoś nowego nauczyć, chcę czegoś nowego spróbować. No i poszłam pewnego późnego poranka do Empiku i ku uciesze przemiłego małżeństwa również do budy z artykułami papierniczymi na skrzyżowaniu Półwiejskiej ze Strzelecką w Poznaniu i nakupowałam kilogramy barachła do robienia kartek okolicznościowych i decoupagu. Na szczęście nie mam słomianego zapału i jak zacznę coś robić to raczej robię to, jak określa to moja rodzina, "do wyrzygania". Tak więc przez rok zrobiłam blisko setkę kartek okolicznościowych z których korzystam do dziś z okazji urodzin, ślubów i imienin. Codziennie czuję na plecach oddech zbliżającego się końca urlopu macierzyńskiego i chwytam się jeszcze czasochłonnych, zbędnych, ale jakże przyjemnych, pięknych i kobiecych zajęć. Jednym z nich jest właśnie robienie zaproszeń urodzinowych dla moich dzieci. Otworzyłam ostatnio to pudło pełne arkuszy ozdobnego papieru, serwetek, wstążeczek, stempelków, koronek itd. i przy okazji machnęłam jeszcze pędzlem coś fajnego w temacie decoupagu, ale pokażę wam to w listopadzie.


          Zdjęcie na samej górze to moja ukochana roślina, elegancka, delikatna, urocza, której łodygi przypominają włosy. Paproć Adiantum, zwany Niekropieniem i Złotowłosem. Należy ją uważnie pielęgnować bo zaczyna strzelać brązowe fochy. Moja ma już kilka, bo zbagatelizowałam polecenie pani w kwiaciarni - "ZRASZAĆ". Ale mam nadzieję znaleźć z tą pierwszą w domu paprocią wspólny język. Ciężko ją dostać, ale za to jak już ją napotkacie to będziecie zaskoczeni niską ceną. A wygląda doprawdy nieziemsko przy tych wszystkich mięsistych storczykach i dracenach.
Dla mieszkańców Żar puszczam oko, że jest w kwiaciarni na deptaku za 15 zeta.

Nigdy nie przypuszczałabym, że przed emeryturą będzie mnie rozczulała pielęgnacja kwiatów. W sumie żyję trochę jak emerytka. Zrywam uschnięte listki pelargoni, dziergam karteczki, naszywam łateczki (o tym nowym dla mnie wynalazku też innym razem).

buzia! 
Co za dużo to nie zdrowo! Zwłaszcza na pierwszy posiłek po tak długi czasie;)