...

piątek, 6 czerwca 2014

Dużo, duuuuuużo wody

           
         
               Mój przepis na udane wakacje z rodziną to święty spokój dla rodziców, świetna zabawa i swoboda na świeżym powietrzu dla dzieciaków i woda, duuuużo wody. Może nie być pogody, w zlewie mogą pływać na pleckach karaluchy i może się okazać, że spakowałm sobie jedną parę spodni a nastawienie na przygodę i świetna, przyjazna, rodzinna atmosfera sprawi, że to miejsce stanie się rajem.
               Najważniejsza jest, jak ręka w rękę drużyna, która chce być z sobą bez żadnej zasłony dymnej i to jest dla niej najważniejsze w czasie urlopu. Każda dodatkowa gwiazdka na szyldzie hotelu, każdy dodatkowy stopień na termometrze i każdy dodatkowy kilometr na GPS nie doda tym wakacjom więcej chwil lekkiego błogostanu. Ludzie mogą sobie z wczasów na Majorce zrobić małe piekiełko, a tydzień w ośrodku wypoczynkowym nad małym jeziorkiem 50 km od domu może stać się rajem i niezapomnianym wspomnieniem, do którego chce się wracać myślami przez cały rok ... a może przez całe życie?

              W tym roku stawiamy na bycie ze sobą: żadnych knajp, dyskotek, rowerów, kolejek, sklepików. Żadnego generowania dodatkowych kosztów pobytu jak spódniczka hula czy balony z helem i maski do nurkowania...no i to cudne pareo. Jedziemy do lasu z kawałkiem plaży i kaczkami. Biorę patelnię i garnek i będziemy cały dzień cieszyć się swoim towarzystwem. Zamknięci na tak małym arealiku będziemy zmuszeni robić ze sobą to co my kobitki lubimy robić najbardziej: gadać, gadać i gadać i patrzeć na nasze kochane pociechy. 

Nigdy nasze wakacje nie zapowiadały się tak skromnie i jeszcze nigdy tak bardzo nie czekaliśmy na nie. Do wyjazdu zostały 2 tygodnie a ja, jak dziecko nie mogące doczekać się koloni, robię listę rzeczy, które trzeba zabrać, zakupy jakie trzeba zrobić, ludzi których zaangażuję do podlewania moich kwiatów i dania które mogę zrobić za 15 zl w 15 minut jedną łyżką i nożem.

            Dzisiaj wybraliśmy się nad zbiornik wodny niedaleko Żar. Tak dla podtrzymania atmosfery radosnego oczekiwania. 
Nigdy nie byłam nad żwirowiskiem. Słyszałam, że to najbardziej niebezpieczne zbiorniki wodne. 
I rzeczywiście, nie musiałam za bardzo gimnastykować swojego umysłu by wyobrazić sobie, że to charakterystyczne bardzo szybkie obniżenie terenu jakie mogliśmy oglądać dookoła nas, siedząc nad brzegiem zbiornika jest również pod powierzchnią wody. To jeden wielki lej. Piotrek brodził nogami tuż przy brzegu, ale gdy się zapominał wbiegał dalej, niczym w brodzik na basenie. 

Wiem co kusi ludzi: czysty piasek niczym na plaży, czysta woda, brak wiatru, zacienionych miejsc, ale 3 metry od brzegu nie widać już dna. Nie mogłam patrzeć jak kilku śmiałków wskakiwało z brzegu do wody na główkę. 
Na tym żwirowisku, na którym byliśmy podobno w sezonie letnim nie ma wolnego miejsca na rozłożenie ręcznika. Łącznie z miejscem skąd zrobione są zdjęcia.