...

czwartek, 29 maja 2014

Dorosłych zabawy ciastoliną


           Wiem. Trudno jest być mądrym rodzicem i ciężko znaleźć złoty środek w niemal wszystkich kwestiach dotyczących wychowania. Wieczne dylematy: czy robię dobrze, czy nie błądzę, może daję z siebie za mało, a może przesadzam, zakłócają nam czas radości z dzieciństwa naszych dzieci.
             Gdy urodzi się dziecko to zaraz po odstawieniu  go od piersi, a niektórych rodziców już w jego okresie prenatalnym kusi, by zakasać rękawy i wziąć się za formowanie tego małego człowieczka. Muszę mu przecież pokazać jak myśleć, co czuć, jak wybierać dobro i odrzucać zło. Muszę go zainteresować piłką, tańcem i tenisem. Musi czegoś się nauczyć. No i najlepiej żeby walczyło o swoje, ale też aby nie miał problemów z wyrażaniem uczuć. Trzeba go nauczyć samodzielności i kultury słowa. 
Jednym słowem duuużo pracy. 

Czas już zacząć, bo koleżanka już w tamtym roku zapisała swoją pociechę na lekcje pływania i niemiecki. Im wcześniej tym lepiej. Całodzienne formowanie, kształtowanie i intencjonalność działań. Przyjemne z pożytecznym. Mozart przy zasypianiu i czarnobiałe pasy na kołderce. Od tego zaczynamy. Kończymy na pytaniu 3 latka „Czego się dzisiaj nauczyłeś w przedszkolu? Niczego? Żadnej piosenki? A może jakiś wierszyk? A była rytmika? A na dworze byliście?”. Nie wolno tracić czasu. Żadnego zmarnowanego przedpołudnia i popołudnia. Wiem, że takie jest tempo życia i my dorośli myślimy w pracy takimi kategoriami. Gdzie umknął mi dzisiejszy dzień? Dlaczego znowu mam zaległości. Muszę być bardziej zorganizowana.  Jutro zamiast przerwy na śniadanie zrobię coś z kupki „zaległe”.

                  Słyszałam o takiej świetnej moim zdaniem teorii, że my rodzice przeszkadzamy naszym dzieciom się rozwijać. Uważam, że powinniśmy przestać traktować siebie i naszej roli tak strasznie poważnie. 

Zauważmy, że już na początku rozwoju, bez naszej specjalnej ingerencji, bez celowego działania i choćbyśmy je nawet powstrzymywali, nasze dziecko i tak samo obróci się na brzuszek, sięgnie po biszkopta i włoży go sobie do buzi, usiądzie, zrobi pierwszy krok, powie pierwsze słowo. Dlaczego nie ufamy, że jeśli nie podejmiemy odpowiednich działań to nic w życiu nie osiągnie. Nie uważajmy siebie za bogów. Ten mały człowiek jest tak zaprogramowany, że bez nas, dzięki naturalnej, silnej ciekawości i chęci poznawania otaczającego go świata, która cechuje okres dzieciństwa, będzie się rozwijało doskonale!

                 Nasza pani doktor rodzinna, do której chodzimy z dzieciakami ma taką świetnie sprowadzającą mnie na ziemię postawę. Wyraża się ona bez słów. To na tych małych pacjentach skupia całą swoją uwagę. Ewidentnie uważa je za pełnowartościowe stworzenia, które bez względu na swoje ograniczenia należy od początku obdarzać szacunkiem. Maksymalnie za to ignoruje trajkoczących i skaczących w gabinecie rodziców, którzy pękają z dumy, że ich dziecko mieści się w ostatnim centylu, jest najwyższe w klasie i liczy do stu. Odnoszę zawsze wrażenie, że chce powiedzieć rodzicom: To nie przez was i nie dzięki wam ten mały człowiek jest taki jaki jest.

           Dla ostudzenia naszego, rodziców zapału do przejęcia kontroli nad życiem swoich pociech od początku ich istnienia podzielę się z wami takim porównaniem: bierzemy się za malowanie po czystej kartce papieru często bez podstawowego kursu malarstwa i to mniej lub bardziej, ale mimo to zawsze brudnymi paluchami. 

A dla ścisłowców: każdy z nas ma zapisane na swoim dysku wiele plików w katalogu „Rodzina” i „moje życiowe doświadczenia”. Wiele z nich zawiera błędy i niebezpieczne treści. Nie bierzmy się za igranie poleceniami „kopiuj – wklej”. 

          Jednym słowem potrząśnijmy ramionami, weźmy dwa głębokie oddechy i trochę wyluzujmy.

Tam gdzie rodzic przejmuje kontrolę nad życiem dziecka, a jemu pozostawia do wyboru: rano, czy chce różowe czy zielone leginsy i wieczorem, czy zje bułkę czy chlebek, dziecko wycofuje się. Po 20 latach wychodzi z życia w białych rękawiczkach nic o nim nie wiedząc. Ze strachem w oczach, ogląda się za siebie  na wypychających go na studia rodziców. Przy pierwszym starciu z ludźmi i życiem będzie leżał jak długi i długo się nie podniesie.

To jest dopiero strata czasu i niebezpieczeństwo, niczym pójście na basen miejski po dwóch tygodniach brania antybiotyków. Zero osłony więc maksimum zagrożenia.

Tak do przemyślenia.

Tematy pokrewne: